PsychologiaPsychologia nas samych

Posłuszeństwo – ucieczka od odpowiedzialności?

Posłuszeństwo jest cechą pożądaną i nagradzaną społecznie. Wymaga się jej od dzieci, wymagana jest w miejscu pracy od podwładnych. Oczywiście istnieją granice posłuszeństwa. Czy na polecenie autorytetu byłbyś gotów porazić prądem i zabić niewinną osobę? Oczywistym wydaje się, że nie. Nikt o zdrowych zmysłach tego nie zrobi – tak myślimy. Sprawdzono to w jednym z najsłynniejszych badań w historii psychologii, przeprowadzonym w latach 70-tych przez zespół Stanley’a Milgrama. Jego wyniki okazały się wstrząsające – nawet dla samych eksperymentatorów.

Uczeń, nauczyciel i badacz

Jest rok 1961. Stanley Milgram zamieszcza w gazecie ogłoszenie o poszukiwaniu chętnych do badania na temat wpływu kar na pamięć. Ochotnik otrzymuje 4,5 dolara za samo przyjście do laboratorium. W eksperymencie biorą udział trzy osoby: uczeń, nauczyciel i pełniący rolę autorytetu badacz. W wyniku losowania ochotnikowi zostaje przydzielona rola nauczyciela (zróbmy spojler: losowanie jest tylko udawane). Osoba wcielająca się w postać ucznia (47-letniego, miłego księgowego) zostaje przywiązana do krzesła i podłączona do aparatury, która po użyciu przełącznika, razi prądem. Uczeń jest za szybą – nie widać go, ale bardzo dobrze go słychać. Eksperyment bada zachowanie ochotnika, który wciela się w rolę nauczyciela. Jego zadaniem jest czytanie listy wyrazów uczniowi i sprawdzanie, czy ten je zapamiętał. Jeżeli tego nie zrobił to nauczyciel ma użyć odpowiedniej elektrody i porazić go prądem, stopniowo o coraz wyższej sile. Nauczyciel na próbę sam zostaje porażony dawką 45V po to, aby uzmysłowić, jaki jest to ból (i jest to komentowane jako bolesna dawka). Ostatnią osobą w eksperymencie jest badacz w białym kitlu, pełniący rolę autorytetu.

Przebieg badania

Nauczyciel ma przed sobą 30 przycisków generatora prądu, oznaczonych kolejno od 15V do 450V. Nad ostatnimi klawiszami widnieje napis: „niebezpieczny wstrząs”. Zaczyna się badanie. Zgodnie z instrukcją nauczyciel czyta słowa i wciska przełącznik, gdy odpowiedź ucznia jest błędna. Słychać wtedy jęczenie, krzyk i odgłosy bólu ucznia („Zabierzcie mnie stąd!”, „Nie mogę wytrzymać bólu, pozwólcie mi stąd wyjść”). Oczywiście tak naprawdę uczeń nie jest rażony prądem i to wszystko jest ustawione, o czym nie wie jedynie ochotnik-nauczyciel. Na wszystkie wątpliwości nauczyciela badacz (autorytet) mówi, że „eksperyment wymaga, aby go kontynuować”. Gdy w pewnym momencie – gdzieś przy 300 woltach – krzyczący z bólu uczeń w ogóle przestaje reagować, eksperymentator spokojnie stwierdza, że brak reakcji ucznia należy traktować jako błąd. Eksperyment Milgrama nie badał wpływu kar na pamięć. Jego prawdziwym celem było sprawdzenie, do czego posunie się nauczyciel, do jakiej dawki dojdzie.

Wyniki badania

Po zapoznaniu się z procedurą badania profesorowie z Yale University (a tam Stanley Milgram przeprowadził eksperyment) sądzili, że tylko nieliczni (najwyżej 1–2 proc.) badani będą skłonni zastosować wstrząs o maksymalnej sile. A jak było naprawdę? W eksperymencie maksymalną dawkę 450V (a, dla porównania, w kontaktach domowych napięcie wynosi 220V) zaaplikowało aż 65 proc. badanych (!). Co więcej, pierwsze osoby zaczęły się wycofywać dopiero na dawce 300V. Uzyskane wyniki były szokiem dla wszystkich. Przypomnijmy, badani (czyli ci w rolach nauczycieli) mogli w każdej chwili przerwać swój udział w eksperymencie. I choć narzekali i aplikowali kolejne dawki prądu bardzo niechętnie, to wciąż posłusznie wypełniali polecenia eksperymentatora. Podobne wyniki uzyskano podczas powtarzania tego eksperymentu (jak również jego różnych wariantów) przez Milgrama i innych badaczy na całym świecie. Dlaczego ludzie tak się zachowali? Dlaczego na czyjeś polecenie byli gotowi krzywdzić niewinnego człowieka?

Ja tu tylko naciskam

Chcielibyśmy wierzyć, że osoby badane przez Milgrama miały poważne zaburzenia osobowości i były niezdiagnozowanymi psychopatami. Takie wyjaśnienie byłoby wygodne, jednak równocześnie dalekie od prawdy. Sam autor badania jako przyczynę podał specyficzny stan „pośrednictwa w działaniu”, w jakim znajdowały się osoby badane. Wprawdzie wciskały one kolejne przyciski generatora prądu elektrycznego, ale psychicznie nie czuły się za to odpowiedzialne. Wykonywały one tylko polecenia eksperymentatora, za którym stał autorytet badacza i uczelni (było nią wspomniane Yale University, cieszące się niekwestionowaną reputacją). Innymi słowy, odpowiedzialność za to, co się działo, badani przypisywali osobie eksperymentatora. Nie sobie. Późniejsza analiza badania Milgrama wykazała, że istnieje wiele czynników sprzyjających takiemu ślepemu posłuszeństwu. Wśród nich są m.in.: ograniczenie samoświadomości badanego (mało czasu na refleksję, na zastanowienie się nad tym, co robimy), poczucie zaangażowania (fakt zobowiązania się do udziału w eksperymencie utrudniał sprzeciw), ograniczona empatia (ucznia było tylko słychać, nie widać) czy świadomość hierarchii (gdy w jednym wariancie eksperymentu badaczem był „zwykły” człowiek, a nie autorytet w białym kitlu, posłuszeństwo było mniejsze). Przyczyn ślepego posłuszeństwa jest zatem wiele – i są to mechanizmy komplementarne.

„Taki miałem rozkaz”

Pisarz Charles Percy Snow napisał kiedyś: „Więcej ohydnych zbrodni popełniono w imię posłuszeństwa niż buntu”. To właśnie zbrodnie, a ściślej mówiąc masowe ludobójstwa z II wojny światowej były dla Milgrama inspiracją do tego badania. Milgram doszedł jednak do wniosku, że skłonność do podporządkowania się przełożonym w nazistowskich Niemczech byłaby możliwa także w innych krajach. O ślepym słuchaniu rozkazów mówili podczas procesu norymberskiego wszyscy zbrodniarze wojenni z kierowanej przez Adolfa Hitlera III Rzeszy. „Stałem się automatem słuchającym ślepo każdego rozkazu” – pisał Rudolf Hess, komendant obozu oświęcimskiego, w pożegnalnym liście do żony (zbieżność z nazwiskiem autorki tego artykułu jest przypadkowa, przyp. red.). Badanie Milgrama nad posłuszeństwem wobec autorytetu z pewnością pozwala spojrzeć na Holocaust z innej perspektywy. Zbrodniarzami wojennymi niekoniecznie kierowały wewnętrzny sadyzm i psychopatia, a najczęściej złożona sytuacja, w jakiej się znaleźli. Nie jest to oczywiście rzecz, która ich usprawiedliwia. Z kolei w nas może tylko potęgować niepokój. Budzi bowiem pytanie – na ile ja sam byłbym w stanie przesunąć swoje granice posłuszeństwa? Czy pod wpływem różnych czynników sytuacyjnych mógłbym wyrządzić komuś zło? I, co gorsza, nie czuć za to odpowiedzialności? Dla nikogo z nas nie jest to przyjemna refleksja. Z pewnością jest jednak konieczna.

Marlena Hess

MS 18/2021, 28 października 2021

Bibliografia:

  • „Mądre i pożyteczne. Jak psychologia pomaga żyć”, P. Żak (oprac.), Kielce 2016.

Źródło obrazków: https://tricksofmind.pl

Oryginalny eksperyment Stanleya Milgrama przeprowadzony na uniwersytecie Yale w maju 1962 roku: https://www.youtube.com/watch?v=2YdBVgEApRI&t=339s