POWIAT PRUSZKOWSKI

Powstańcy w niemieckiej niewoli

Spotkanie w Muzeum Dulag 121 z dr Violettą Rezler-Wasielewską, dyrektorką Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych (CMJW) w Łambinowicach oraz kierownikiem Działu Naukowego muzeum dr Piotrem Stankiem – autorem wystawy „Koniec i początek. Powstańcy Warszawscy w niewoli niemieckiej”.

3 października 1944 roku – dzień podpisania umowy o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie – powszechnie nazywany kapitulacją Powstania Warszawskiego, był rzeczywiście zakończeniem walki zbrojnej, ale równocześnie dla wielu tysięcy powstańców, ponad pół miliona mieszkańców stolicy i ok. stu tysięcy mieszkańców z okolicznych miejscowości stał się początkiem niewoli i tułaczki. Przez cały okres powstania do różnych obozów koncentracyjnych wyjeżdżały z obozu w Pruszkowie transporty wywożące osoby podejrzane o udział w zrywie. W ten sposób wywieziono 70 tys. osób, z czego 14 tys. trafiło do KL Auschwitz. Z kolei 150 tys. osób wywieziono na roboty przymusowe do Niemiec. Byli to ludzie w sile wieku, często oderwani od swoich rodzin. Zdarzały się też przypadki, że na roboty wywożono kobiety z dziećmi, w celu germanizacji. Natomiast na tułaczkę do Generalnego Gubernatorstwa wywieziono 350 tys. ludzi. Duża grupa powstańców trafiła natomiast do obozów jenieckich (stalagi dla szeregowych i podoficerów oraz oflagi dla oficerów).

Goście z Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych

W listopadzie 2023 r. przed siedzibą Biblioteki Publicznej w Pruszkowie przy ul. Kraszewskiego 13 zaprezentowano składającą się z 32 plansz wystawę plenerową „Koniec i początek. Powstańcy warszawscy w niewoli niemieckiej” autorstwa dr Piotra Stanka, w syntetyczny sposób ukazującą los powstańców warszawskich od wyjścia z Warszawy po odzyskanie wolności.

Spotkanie w muzeum Dulag 121 poprowadzili dr Violetta Rezler-Wasielewska, dyrektorka Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych (CMJW) w Łambinowicach oraz kierownik Działu Naukowego muzeum dr Piotr Stanek – autor wspomnianej wystawy. Przekazali oni przybyłym mieszkańcom (niektórzy z nich to potomkowie powstańców czy cywilnych więźniów dulagu) ogromny ładunek wiedzy z okresu po 3 października 1944 r. aż do końca wojny 8 maja 1945 roku.

Kompleks obozów przy linii frontowej

Dr Violetta Rezler-Wasielewska – dyrektor Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach

Po dwóch miesiącach walk w strasznych warunkach, z przeważającym pod każdym względem (przede wszystkim uzbrojenia i aprowizacji) wrogiem, żołnierze Armii Krajowej stali się jeńcami wojennymi armii III Rzeszy niemieckiej, która nie przestrzegała żadnych norm cywilizacyjnych, traktatów, umów i Konwencji Genewskiej. Od 1 sierpnia ci, w większej części bardzo młodzi ludzie, byli świadkami nieludzkich zbrodni na ludności cywilnej, eksterminacji stu kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców Warszawy – od niemowląt po starców.

Dyrektor Rezler-Wasielewska opowiadała o CMJW w samym centrum Opola i w Łambinowicach, o Stalagu 344 Lamsdorf, gdzie na wielohektarowym obszarze powstało miejsce pamięci po największym w Europie kompleksie obozów dla jeńców wojennych nie tylko z Polski, ale również ze Związku Radzieckiego, Anglii, Francji, Włoch, Słowacji i wielu innych europejskich krajów. Obóz ten był przygotowywany przez hitlerowskie Niemcy jeszcze przed 1 września 1939 roku w przewidywaniu agresji na Polskę. Powstało 11 dulagów, czyli obozów przejściowych przy linii frontowej. Pierwszymi więźniami byli polscy żołnierze z września 1939 roku.

Komisja Europejska zwróciła uwagę wszystkich Europejczyków na ważny wątek w historii Europy, nadając w 2020 roku Miejscu Pamięci Narodowej w Łambinowicach i samemu muzeum znak dziedzictwa europejskiego – wyróżnienie jest przyznawane przez niezależnych ekspertów miejscom, które odegrały szczególną rolę w kształtowaniu historii i kultury Europy.

Wykład dr Stanka o epopei powstańców w niewoli

– Z perspektywy powstańców warszawskich kapitulacja Warszawy, czyli układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie, podpisany w dworku Reicherów w Ożarowie Mazowieckim 2 października, jest z jednej strony końcem tych walk, tych nadziei, a jednocześnie otwarciem, nowym początkiem, rozpoczynającym niewolę. Rzeczywistość, której powstańcy do tej pory nie doświadczyli i nie znali. I to podkreśliliśmy w tytule. Ten tytułowy koniec i początek. Wymarsz kolumn jenieckich do niewoli, zwłaszcza z centrum Śródmieścia północnego i południowego nastąpił czwartego, piątego i szóstego października. Około 3 tys. powstańców trafiło do niewoli w ramach ludności cywilnej. Łącznie do niewoli trafiło 17–18 tysięcy powstańców. I to, co jest ewenementem w historii II wojny światowej, czy w historii jeniectwa, że nie byli to tylko dorośli mężczyźni, dorośli żołnierze, jeńcy, tak jak do tej pory to wszyscy postrzegali, ale i kobiety, niektóre w stopniach oficerskich, niepełnoletni, wręcz dzieci, inwalidzi, ludzie w każdym wieku i cały przekrój walczącej stolicy, od szeregowych po sześciu generałów, osoby z polskiej elity narodowej i kulturalnej.

Cały wykład był bogato ilustrowany archiwalnymi zdjęciami wyświetlanymi na ekranie.

– Następnie poprzez obozy przejściowe, dulagi w Pruszkowie, Piastowie, Czechowicach (dzisiaj Ursus), Ożarowie, niektóre grupy doraźnie w dzisiejszym Ursusie, czy na przykład przez Dulag 142 w Skierniewicach, byli w zwartych kolumnach i później transportem kolejowym wywożeni do właściwych obozów jenieckich. Już ten transport był traumatyczny dla powstańców. Nie wiedzieli, czy będą potraktowani zgodnie z konwencją genewską o traktowaniu jeńców wojennych z 1929 roku, czy zgodnie z układem kapitulacyjnym, czy Niemcy nie zawrócą tych transportów gdzieś do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Więc duży znak zapytania był i było ryzyko. Ale generalnie te 17–18 tysięcy powstańców trafia do obozów jenieckich. Natomiast, przede wszystkim z uwagi na szykany, rozesłano ich w sumie do około 40 obozów – oflagów, stalagów, filii, lazaretów i też jeszcze wielokrotnie przenoszono. Największa grupa, jedna trzecia, a więc około 6 tysięcy trafia w pierwszym rzucie 6, 7, 8 października do Lamsdorf na Śląsk Opolski. Tam są dopiero rejestrowani – kto jest kim, kto ma stopień oficerski, kto szeregowego, podoficera – i wysyłani w głąb Niemiec do kolejnych miejsc. W 1944 roku do jednego z wielkich sektorów tego kompleksu obozowego Lamsdorf trafiają powstańcy warszawscy: szeregowi i podoficerowie, kobiety, których było 1037, w tym 400 w stopniach oficerskich. Osobno – około 1200–1300 oficerów nawet w stopniach pułkowników. Natomiast przed obozem był taki doraźnie stworzony od sierpnia do października obóz dla ludności cywilnej. Jeden z wielu obozów dla ludności cywilnej wysiedlonej z Warszawy. Przeszło przez niego od 10 do kilkunastu tysięcy warszawiaków, ale ponieważ w grupie ludności cywilnej wyszło około 3000 żołnierzy AK, nawet kilku pułkowników, to również i oni w jakimś procencie trafili do Lamsdorf. Wielokrotnie w wyniku naszych poszukiwań (kwerend) pojawiają się nazwiska osób, które przeszły najpierw przez Dulag 121, a później w jakimś procencie trafiły do tego wielkiego kompleksu obozowego Lamsdorf, bo było takie przeładowanie niektórych transportów, że kilka grup cywilów z Pruszkowa trafiło do sektorów jenieckich i sąsiadowali przez dzień, dwa z powstańcami.

– Każdy z żołnierzy przeszedł w niewoli tradycyjne elementy postępowania, czyli najpierw rewizja, zwłaszcza na takim słynnym placu, który jeńcy nazwali Schaberplatz, placem szabru, i tam byli ograbieni ze wszystkiego, co strażnik po prostu mógł sobie zabrać, nawet leki, jakieś osobiste dokumenty i pamiątki. Każdy z nich był zrewidowany i sfotografowany, założona została kartoteka i wielokrotnie zdarzało się, że czy to w Lamsdorf, czy w innych miejscach, ten napływ jeńców był tak duży, że brakowało „nieśmiertelników” do wybicia, więc były doraźne – nawet na drewienku, czy na kartce papieru. Każdy dostawał kartę personalną, dokumenty rejestracyjne, nawet z oznaczeniem „młodociany Jugendwiesier”, dzięki czemu możemy też łatwiej poznać jego losy. Dopiero w obozie stałym była pierwsza szansa na wysłanie, oczywiście ściśle ocenzurowanej kartki, czy listu jenieckiego do rodziny, żeby powiadomić, że w ogóle się żyje i nawiązać kontakt z rodziną. Natomiast w tych sektorach był pełen przekrój walczącej stolicy, byli rodzice, były dzieci, były małżeństwa, więc oni tylko kilkukrotnie mieli szansę porozmawiać, będąc w różnych sektorach, ale najczęściej przerzucali przez druty takie małe skrawki papieru obciążone kamieniem. Taka kamienna poczta, która dawała im w ogóle jakiekolwiek szanse na łączność i informacje, co się działo z ludźmi, kto w ogóle przeżył powstanie, a kto nie. I parę lat temu na bazie oryginałów jenieckiej poczty, łącznie z pocztą, wtedy doktora, późniejszego profesora Witolda Kuli, historyka, został przygotowany spektakl pod tytułem „Przerzucane słowa”.

Natomiast warunki obozowe w różnych obozach – tych 40 miejscach, w których byli przetrzymywani powstańcy – generalnie były złe. Najczęściej kierowano ich do najgorszych, takich zdewastowanych sektorów, a zbliżała się zima. Nie było ogrzewania, szyb w oknach, opału i minimalna żywność, a panowało wielkie zagęszczenie. Panowało wielkie przepełnienie i ogromną rolę i wielkie zasługi miał tutaj jeniecki powstańczy personel medyczny, bo średnio 30% powstańców, którzy poszli do niewoli, to byli ludzie, którzy mieli rany i jakieś kontuzje, albo byli chorzy. W paru miejscach wyszedł cały szpital powstańczy, nawet z aparatem rentgena. Udało się to w większości przewieźć i dzięki temu w kilku miejscach stworzono lazarety, które funkcjonowały i które pomagały powstańcom, i dzięki temu zachowali oni życie i zdrowie. Strona niemiecka generalnie przerzuciła obowiązek dbania o stan sanitarny, zdrowotny na samych powstańców. Ale najważniejsza była codzienność, czyli wielki głód, bo racje obozowe były niewystarczające ani pod względem ilościowym, ani jakościowym. Często to była tylko jakaś zupa z przemarzniętych ziemniaków czy brukwi. Więc to była też podstawa informowania rodzin. Powstańcy mówili, że były takie dwa tematy w niewoli, zwłaszcza kiedy nadchodziły długie wieczory. Po pierwsze, kiedy zakończy się wojna i z drugiej strony paczki żywnościowe. Te pięciokilogramowe paczki, czy to od rodzin, czy od organizacji charytatywnych, bo to dawało szansę na przetrwanie kolejnych dni.

Powstańcy, mimo że trafili do niewoli już pod koniec II wojny światowej, to również ten na początku wolny czas, który posiadali, starali się jakoś wypełnić. Ważne dla nich były również sprawy religijne, więc kilkukrotnie, oczywiście za zgodą niemiecką były odprawiane msze święte. Były nawet jakieś minimalne aktywności sportowe, mimo że generalnie głodowali. Pod koniec wojny wielu dorosłych mężczyzn ważyło 44-48 kg. Szczególnie ciężkim przeżyciem dla jeńców, czy to z września 1939 roku, czy dla powstańców warszawskich, były ważne rodzinne święta jak Boże Narodzenie, czy Wielkanoc. Dla nich to były już szóste święta w niewoli, w rozumieniu, że pod okupacją i pierwsze w takim oddaleniu od rodziny, więc starali się podkreślić nastrój tych dni. Składali żywność odpowiednio wcześniej, ukrywali ją, żeby przygotować jakąś wieczerzę wigilijną, czy nawet zorganizować sobie jakąś namiastkę choinki. Na przykład 11 listopada, w Święto Niepodległości, w tajemnicy przed Niemcami organizowali uroczyste apele, czy, jak to mówili, święto chwilowo utraconej niepodległości, więc wtedy Niemcy się dziwili, dlaczego wszyscy Polacy są świetnie ogoleni, na ten dzień wszystkie buty wypastowane, mundur odczyszczony.

Kobiety – żołnierze

– Powiem parę zdań na temat kobiet. W Powstaniu Warszawskim uznano również kobiety jako żołnierzy i dla nich to było szczególnie ważne. Do niewoli trafiło prawie 3 tysiące kobiet, z których wiele miało stopnie oficerskie i one bardzo mocno zapisały się w pamięci niemieckiego personelu, bo żołnierze, funkcjonariusze tych obozów nie byli przyzwyczajeni, że kobiety są żołnierzami, że kobiety mogą być niemieckimi jeńcami wojennymi i jakie to może stwarzać problemy dla większości kobiet. Pod konie wojny powstały dwa unikalne obozy. Jeden stalag, jeden oflag. Stalag Oberlangen przy holenderskiej granicy i w centralnych Niemczech Oflag Morsdorf, gdzie warunki były, jak zapisał delegat Czerwonego Krzyża, prawie jak w obozie koncentracyjnym i tam przetrzymywano większość kobiet oficerów i większość kobiet szeregowych.

Matka Boska Armii Krajowej

– Irena Pokrzywnicka pseudonim „Irpo” [mająca wówczas 54 lata – przyp. red.] była w okresie międzywojennym jedną z najważniejszych ikon mody i kreatorką mody, która kompletnie nie pasowała do wojska jako zadeklarowany cywil – artystka. Inne kobiety żołnierze AK z przekąsem mówiły, że to jest jakiś oryginalny, niebieski ptak, że nawet nie potrafi zrobić regulaminowego „w tył zwrot”.

W trakcie walk w Warszawie na kamienicę przy ul. Wilczej, gdzie była jej pracownia, spadła bomba, ale ona nie przerwała prac nad obrazem Matka Boska Armii Krajowej, który był też w małym formacie reprodukowany w ok. 4000 egzemplarzy i wielu żołnierzy później tę reprodukcję kolorową wyniosło ze sobą. Przy tym obrazie odprawiano w czasie powstania msze święte, a później przez wiele lat był ukrywany, m.in. przez prymasa Stefana Wyszyńskiego, bo UB, później SB tego obrazu szukało i dopiero parę lat temu kardynał Kazimierz Nycz przekazał obraz do Muzeum Powstania Warszawskiego.

Oni byli inni

– Wrześniowcy, którzy się zetknęli z powstańcami w różnych obozach, wręcz z zazdrością mówili, że powstańcy wnieśli nowego ducha i nowe nastroje, bo to są ludzie, którzy przeszli przez okupację, przez realia ciągłego przeciwstawiania się czy obchodzenia różnych regulaminów i zasad okupanta, poprzez walkę o Warszawę, i to, mimo przegranej Powstania Warszawskiego, wnieśli do obozu. Potrafili mimo wszystkich obozowych regulaminów i kar, które im grożą, właśnie pokazać, że są jeńcami wojennymi, żołnierzami Wojska Polskiego, i że należy traktować ich jako żołnierzy, a nie zgodnie z jakąś zbrodniczą doktryną rasową III Rzeszy.

Zdarzały się niestety sytuacje tragiczne. Był taki tragiczny finał jednej z wielu prób ucieczek powstańców warszawskich: trzech młodych chłopaków 14–15-letnich. To stało się w listopadzie 1944 roku. W nocy przedostali się przez druty, chcąc po prostu uciec. Niestety zaplątali się w druty kolczaste. Nadjechał oficer inspekcyjny z psem. Oni jako żołnierze już wiedzieli, że się nie udało i podnieśli ręce do góry. Byli bezbronni, prawie dzieci, ale żołnierz podszedł do nich na odległość dwóch, trzech metrów i jednego, Ireneusza Sznydko, zabił na miejscu. Drugiego ciężko ranił i chcieli go pochować żywcem. Trzeciego „tylko ciężko pobito”. Czasami niecierpliwość i wyczekiwanie końca wojny kończyły się bardzo tragicznie. Zdarzały się też inne tragedie. Wielokrotnie powstańcy wbrew prawu wojennemu byli wysyłani do pracy jako tzw. katastrofe komando, czyli do rozminowywania i odgruzowywania zbombardowanych miast niemieckich, gdzie były jeszcze niewypały, więc to pociągało liczne ofiary.

Najmłodsi jeńcy w dziejach wojen

– W tej grupie 17–18 tysięcy ponad tysiąc chłopaków i dziewcząt nie miało 18 lat, czyli byli młodocianymi. Przyjmuje się ich nazywać najmłodszymi jeńcami w dziejach wojen. Pewnie by się obrazili, gdybym powiedział na nich dzieci żołnierze. Natomiast byli wśród nich również żołnierze pochodzenia żydowskiego, tak jak słynni papierosiarze z Placu Trzech Krzyży, czyli Perec i Zalman Hochman, którzy do niewoli poszli jako Paweł i Zenek Borkowscy, żeby III Rzesza nie wykryła ich pochodzenia. Często było tak, że na komisjach lekarskich czy w łaźni inny chłopak ich zastępował, żeby nie odkryto, że są Żydami. Kolejne zdjęcie przedstawiało 10-letniego Jerzego Schulza pseudonim „Tygrys”, pracującego w komandzie Brockwitz w centralnych Niemczech, w Saksonii. Przyjmuje się, że był on jednym z najmłodszych jeńców w dziejach wojen. I było dwóch takich dziesięciolatków, to się już nie mieściło w głowie. Ale w grupie powstańczej byli jeszcze młodsi. Zgodnie z układem o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie, personel medyczny mógł zabrać swoje rodziny do niewoli. I tak robili lekarze, sanitariusze, którzy nie chcieli albo nie mieli z kim, swoich synów czy córek zostawić. Przykładem była dziewczynka, urodzona pod koniec września 1939 roku, Władysława Darmosz, która poszła do niewoli ze swoją matką. Przez stronę niemiecką była traktowana jako pełnoletni jeniec wojenny. Kilkadziesiąt kobiet z grupy powstańczej poszło do niewoli, będąc w ciąży. 27 noworodków urodziło się w niewoli. Ale niemiecki ordnung zakładał, że to też są jeńcy wojenni. Dostawali numer jeniecki i przydział żywności, jak dla dorosłego człowieka. I tylko organizacja i wysiłek matek oraz koleżanek, które potrafiły zorganizować jakiś pokarm dodatkowy czy wyprawkę dla dziecka sprawiły, że wszystkie dzieci przeżyły wojnę.”

Natomiast większość powstańców to byli żołnierze szeregowi i podoficerowie. Kierowani do pracy, czy do pracy przymusowej, jak czasami mówimy. W sumie naliczyłem ponad 100 komand pracy, oddziałów roboczych, gdzie skierowano powstańców warszawskich. Generalnie Niemcy kierowali powstańców do każdej gałęzi niemieckiej gospodarki. Od rolnictwa, poprzez przemysł, kopalnie, gdzie młodociani powstańcy musieli ciągnąć ręcznie 500-kilogramowe wagoniki z węglem, nawet nielegalnie do zakładów zbrojeniowych, czy do katastrofe kommando, czyli tam, gdzie grozi bezpośrednia śmierć.

Wolność!… i co dalej

– Powstańcy warszawscy odzyskiwali wolność w bardzo różnym czasie i w różny sposób. Najwcześniej od stycznia 1945 roku ale niektórzy dopiero w maju 1945 roku. Część bezpośrednio w obozach jenieckich, inni w trakcie pracy w oddziałach roboczych, lub w trakcie wyczerpujących marszów ewakuacyjnych, które pociągały dalsze ofiary. Jedna z ostatnich grup wyszła pod koniec stycznia z rampy w marszu ewakuacyjnym na Zachód i po trzech miesiącach z 435 podchorążych z Armii Krajowej na miejsce dotarło około 135. Reszta albo zamarzła, albo została zastrzelona, albo padła gdzieś po drodze, albo uciekła, czy została pozostawiona własnemu losowi. 12 kwietnia do Oberlangen, gdzie było 1724 kobiet wjechała szpica pancerna I Dywizji Pancernej generała Maczka i podpułkownik Stanisław Koszucki rozglądając się po obozie zobaczył w szeregach wzdłuż linii ustawione kobiety i to jeszcze Polki z Armii Krajowej. I wyrwało mu się – „Jezu ile tu bab”. Bo nawet on nie potrafił zrozumieć, że można stworzyć obóz dla kobiet i to jeszcze z powstania. Takie momenty wyzwalały euforię, bo zarówno kobiety, mężczyźni, jak i dzieci żołnierzy Armii Krajowej byli wolni, ale od razu zaczynał się dylemat – wracać do kraju, czy pozostać na emigracji. Zwłaszcza, że z Polski docierały już niepokojące informacje, żeby jednak może nie wracać, albo jak mówiono, żeby się tym akowstwem za bardzo nie szczycić po powrocie do Polski. W Polsce zaczynały się represje. Co z sobą dalej zrobić? Szanse na trzecią wojnę światową są niewielkie. Więc na początku większość uważała, że ryzyko było za duże, żeby wrócić do kraju, albo nie mieli do czego wracać, bo rodzina zginęła, albo dom został zburzony, albo jak pochodzili z Kresów Wschodnich, no to tam już był Związek Radziecki. Wielu z nich, zwłaszcza ci najmłodsi liczyli na ciąg dalszy wojny, tylko teraz ze Związkiem Radzieckim, więc wielu z nich albo zapisywało się do drugiego korpusu polskiego generała Andersa w Porto San Giorgio w północnych Włoszech i tam masowo znowu po dwa, trzy lata sobie dodawali, albo wogóle do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Niektórzy trafiali do junackich hufców, czy kobiety, czy mężczyźni, czy dziewczęta, czy chłopcy. Nawet do Palestyny w 1945–46 roku. Chcieli dalej być żołnierzami, ale jednak tęsknota za krajem, za rodziną sprawiała, że jednak decydowali się mimo ryzyka wrócić, do takiej czy innej Polski.

Do 1947 roku większość powstańców wróciła do Polski. Część rozproszyła się po całym świecie, po Anglii, Australii, Nowej Zelandii. Niektórzy nie przeżyli, tak jak wspomniałem, niewoli, ale to jest grupa dla nas dalej niepoliczalna. Generalnie temat niewoli powstańców warszawskich jest w naszej działalności bardzo istotny. Staramy się to w różny sposób popularyzować, dokumentować. Mamy różne filmy dokumentalne, paradokumentalne, które były transmitowane w Telewizji Polskiej czy są dostępne teraz na naszym kanale YouTube.”

Po wykładzie

Po zachęcie do zadawania pytań pierwszy wystąpił prezes Światowej Federacji Polskich Kombatantów przekazał dyrektor Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych dr Violetcie Rezler-Wasielewskiej książkę, napisaną przez zmarłego w 2008 r. w Pruszkowie gen. Antoniego Hedę ps. „Szary”, legendarnego dowódcę oddziałów partyzanckich z rejonu kielecczyzny, założyciela Federacji. Jeszcze przez pół godziny naukowcy cierpliwie odpowiadali na pytania zebranych.

Dr Stanek zachęcał wszystkich do zgłaszania się do Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych z prośbami o odszukanie informacji o rodzicach, ale i dziadkach, pradziadkach, innych krewnych, którzy byli w niewoli, ponieważ w CMJW są informacje na temat prawie wszystkich polskich żołnierzy, od generałów po szeregowych, którzy dostali się do niewoli niemieckiej. Z około 420 tysięcy żołnierzy Wojska Polskiego, którzy trafili do niewoli w 1939 roku – o zdecydowanej większości są jakieś dane; pewna grupa kolejarzy z Warszawy również trafiła do Lamsdorf poprzez Dulag w Pruszkowie, jako członkowie jednostek zmilitaryzowanych.

Namawiał też do śledzenia ich strony internetowej, czytania ich wydawnictw. No i do współpracy, do wizyt w muzeum… w przyszłości. I bardzo dziękował wszystkim za przyjście.

Tekst i zdjęcia: Jacek Sulewski

MS 4/2024, 25 kwietnia 2024

DULAG 121 – muzeum z misją

Muzeum Dulag 121 istnieje w Pruszkowie od 2010 roku, ale jego powstanie jest zwieńczeniem wieloletnich starań o upamiętnienie wypędzonych, podjętych przez mieszkańców Pruszkowa, lokalne środowiska kombatantów oraz kolejarzy. To z ich inicjatywy w 1947 roku na terenie Zakładów Naprawy Taboru Kolejowego odsłonięto pierwszą tablicę pamiątkową, a w roku 1990 przestrzenny pomnik według projektu plastycznego wybitnego architekta Oskara Hansena. Siedziba Muzeum mieści się na skraju zabytkowego kompleksu byłych Warsztatów Kolejowych, gdzie na obszarze 50 ha w 1944 roku funkcjonował obóz przejściowy Durchgangslager 121 (w skrócie Dulag 121).

Misją Muzeum Dulag 121 jest pielęgnowanie pamięci, zbieranie informacji i popularyzowanie wiedzy o losach wypędzonych z Warszawy oraz ofiarności i poświęceniu tych, którzy udzielali im pomocy, a także dokumentowanie i popularyzacja historii Pruszkowa i okolic.

Dyrektorem placówki jest od początku Małgorzata Bojanowska, osoba niezwykła. Dzięki jej stałemu zaangażowaniu, energii, pasji, darowi zjednywania współpracowników muzeum stale się rozwija i stało się niemal placówką naukową i centrum edukacji historycznej.

Centralną część ekspozycji stanowi ponad 50 relacji audio byłych więźniów oraz osób pomagających w obozie, przedstawiających ich osobiste losy, doświadczenia i emocje, wzbogaconych o reprodukcje historycznych fotografii, listów, dokumentów, autentyczne pamiątki i przedmioty, związane z codziennością życia w nieludzkich, obozowych warunkach. Towarzyszy im historyczny komentarz przedstawiający dzieje obozu Durchgangslager 121 w społecznym i politycznym kontekście, obejmującym okres od wybuchu Powstania Warszawskiego do pierwszych miesięcy 1945 roku, kiedy warszawiacy wracali do zburzonej stolicy z wygnania. Stałym elementem ekspozycji jest wykonana w 2012 roku na podstawie archiwalnych fotografii, dokumentacji konserwatorskiej oraz relacji świadków – makieta obozu – wiernie przedstawiająca teren obozu wraz z obozowymi zabudowaniami oraz okalającym je układem torowisk.

Działalność edukacyjna

W muzeum prowadzona jest bardzo rozbudowana działalność edukacyjna, dotycząca nie tylko stricte samego obozu, ale również całej historii przyczynowo- -skutkowej wokół kilkumiesięcznego (od sierpnia 1944 r. do 16 stycznia 1945 r.) funkcjonowania tej złowrogiej instytucji. To miejsce żyje. Organizowane są wystawy poświęcone historii, koncerty, wykłady, pokazy filmów, wieczory wspomnieniowe, spotkania z historykami, pisarzami, artystami. Placówka współpracuje ze szkołami, Uniwersytetami Trzeciego Wieku i lokalnymi instytucjami pozarządowymi. W ramach cyklów Karty historii oraz Literatura i historia, odbywają się spotkania poświęcone kluczowym wydarzeniom z historii Polski oraz Europy, a także biografiom zasłużonych Polaków. Organizowane są lekcje historii w szkołach podstawowych i średnich oraz lekcje muzealne. Funkcjonują Klub Bardzo Młodego Historyka i Międzypokoleniowe warsztaty dla rodzin z dziećmi.

W ostatnim czasie odbyły się dwa spacery historyczne po terenie dawnych Warsztatów Kolejowych na Żbikowie, prowadzone przez przewodnika, pedagoga, znawcę historii dr Szymona Kucharskiego, wykład dr. Pawła Ukielskiego – zastępcy dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego pt. „Chcieliśmy być wolni… – geneza i przebieg Powstania Warszawskiego” oraz spotkanie z Zygmuntem Walkowskim – varsavianistą, fotografem, wybitnym znawcą ikonografii Warszawy okresu II wojny światowej pt. „Historia zapisana w fotografii”, a także wykład Szymona Pietrzykowskiego – pracownika Działu Edukacji Żydowskiego Instytutu Historycznego pt. „… Będą musieli zapłacić ciężką cenę za nasze życia…. Geneza, przebieg, pamięć w 81 rocznicę powstania w getcie warszawskim”.

Co roku – w sierpniu i październiku – w siedzibie Muzeum oraz przy pomniku „Tędy przeszła Warszawa” odbywają się obchody rocznicowe, związane z wybuchem Powstania Warszawskiego oraz założeniem obozu przejściowego w Pruszkowie z udziałem „świadków historii”. W 2014 roku obchody uświetniła niezwykle wierna rekonstrukcja wyprowadzenia ludności cywilnej po powstaniu do obozu w Pruszkowie, odbiór tej bardzo licznej grupy przez niemiecką załogę i brutalna segregacja, połączona z pochodem z Warszawy przez Pruszków do miejsca obozu. Wzięło w niej udział wielu mieszkańców, grupy rekonstrukcyjne, były ubrania i akcesoria z epoki. Miało się odczucie realności wydarzenia. Dyrektor Bojanowska dzięki pomocy wielu wolontariuszy podołała temu wielkiemu i złożonemu wyzwaniu, którego była pomysłodawczynią.