Rozmowa z Dawidem Rentfleiszem, twórcą filmu „Fabryka Ursus Ocalić od zapomnienia”
Dzień dobry, Dawid. Mimo, że jesteś jeszcze uczniem średniej szkoły, od dwóch miesięcy stałeś się osobą rozpoznawalną, żeby nie powiedzieć sławną. Wiem, że pracowałeś na to prawie pół życia. Nasi czytelnicy chcieliby się dowiedzieć kim jesteś, czym się zajmujesz, skąd pochodzisz?
– Urodziłem się w Ursusie. Mieszkamy tutaj z rodzicami w dawnym hotelu robotniczym. Mój tata pracował w Zakładach Mechanicznych „Ursus” od 1989 do 2001 roku. Zakończył tę pracę w wyniku zwolnień grupowych. Kiedyś, jak powiedziałem na wsi u dziadka, że mieszkam w Ursusie, to jeden dziadka sąsiad śmiał się, że mieszkam w ciągniku.
Uczę się w Technikum Fototechnicznym w klasie filmowej przy ul. Spokojnej w Warszawie. Spotkałem tam wielu ambitnych ludzi, co mnie bardzo cieszy, bo takie osoby wzajemnie się nakręcają.
15 grudnia 2023 r. w „Arsusie” przed kilkusetosobową widownią odbyła się premiera twojego filmu „Fabryka Ursus. Ocalić od zapomnienia”. Czy to jest twój filmowy debiut?
– Nie. Pierwszy film nakręciłem w szkole podstawowej w 2017 r. na konkurs informatyczny, który wygrałem. Rok później był kolejny film.
Skąd zainteresowanie tematem ZM „Ursus“?
– Tak około 2011 roku chodziłem za rączkę z tatą po terenie zakładów, które ogłosiły upadłość w roku 2003. Tata pokazywał mi, gdzie pracował, a był to wydział budowy ciągnika PLC (Polska Licencja Ciągnika), hala 270, tam gdzie później umieszczone zostało byłe Zakładowe Muzeum Ursusa. I już wtedy wiele budynków było burzonych, a ja słuchałem z zapartym tchem, co było w poszczególnych halach.
Jak wyglądała realizacja Twojego najnowszego filmu?
– Oprócz własnej pracy z kamerą, własnych nagrań, Jakub, mój kolega z klasy, nagrał mi zdjęcia przy pomocy drona. Izba Tożsamości Ursusa udostępniła mi mnóstwo dokumentów. Tę współpracę można nazwać symbiozą, ponieważ ja skanuję zdjęcia na własny użytek, a w Izbie zostają kopie. Skorzystałem też z pomocy PTTK Oddział Ursus, który kiedyś był jednym z największych oddziałów w Polsce i w tym roku mija 68 lat jego istnienia. Uzyskałem wiele zdjęć od osób, które zwiedzając zakłady, robiły zdjęcia.
Ile godzin materiału masz nagrane?
– Bardzo dużo. Nie wiem dokładnie, ale liczone w setkach.
Ponieważ film trwa niecałe 23 minuty, to możesz zmontować jeszcze z 10 filmów.
– Nigdy nie wykorzystuje się całości materiału, chyba że jest kręcony przekaz, który idzie na żywo.
Które osoby z obszernej listy chciałbyś wymienić jako szczególnie ważne przy powstawaniu filmu?
– Na pewno instytucje, bo dużo dokumentów udostępnił mi Dom Kultury „Portiernia”. Również PTTK, Ośrodek Kultury „Arsus”. Mimo różnych wydarzeń, które miały miejsce po drodze, na premierę filmu została mi udostępniona sala kinowa na 500 miejsc. Oczywiście dla mnie największe znaczenie miała działająca przy „Portierni” Izba Tożsamości Ursusa.
Czyli… pani Agnieszka Gorzkowska?
– No tak (śmiech). Do izby przychodziłem, kiedy mieściła się jeszcze w Ośrodku Kultury „Arsus”.
Jak rodzice reagowali na twoje wybory?
– Początkowo byli przeciwni zwiedzaniu opuszczonych budynków, ale kiedy zobaczyli, że mój wybór drogi życiowej to fotografia, grafika, film, i daje mi to ogromną satysfakcję – uznali to za dobry wybór.
Pewnie miało też znaczenie to, że już połowę życia poświęciłeś tej dziedzinie sztuki.
– Pewnie tak. Poza tym mój tata cały czas jest emocjonalnie związany z fabryką i chciałby, żeby zostały po niej jakieś materialne ślady, co już się dzieje, między innymi dzięki moim działaniom. Mnie też jest miło, kiedy ludzie, którzy czasem przepracowali w Zakładach Ursus kilkadziesiąt lat, dziękują mi za to, co robię, a czasem widzę w ich oczach łzy wzruszenia.
Słyszałem, że pomagałeś pani Agnieszce znajdować i pozyskiwać wiele pamiątek i nawet dokumentów do Izby Tożsamości.
– Starałem się jak najwięcej ocalić przed zniszczeniem. Najbardziej spektakularna sytuacja zdarzyła się w marcu 2020 roku. Z biurowca narzędziowni uratowaliśmy z kolegami dokumenty. Zapakowaliśmy je do kartonów, zafoliowaliśmy, zastreczowaliśmy i później czekaliśmy, aż przyjedzie pani Agnieszka Gorzkowska z transportem i zabierze do „Portierni”. Było to 48 kartonów, które uprosiliśmy w różnych sklepach. Znaleźliśmy dwie mapy, w tym jedną satelitarną. I drugi, bardzo ciekawy temat, to ramka, w której był dużych rozmiarów plan całych zakładów. Odnowiłem go, wymieniłem gwoździki, wyczyściłem szkło i dostarczyłem do Izby Tożsamości Ursusa.
Słuchając twoich wypowiedzi po projekcji filmu i odpowiedzi na różne pytania widzów, odniosłem wrażenie, że odbiór niektórych zawartych w nim tez, szczególnie na temat zanieczyszczeń, działań deweloperów i zarządu dzielnicy budził duże emocje…
– Może dlatego, że wcześniej niektóre tematy rzadko były poruszane publicznie. W filmie poruszyłem problem zanieczyszczeń, sprzedaży terenów przez syndyka masy upadłościowej, niszczenie zabytkowych budynków. Być może to było też początkowo powodem pewnych trudności z rozpowszechnianiem filmu na terenie placówek kulturalnych i oświatowych w Ursusie, ale postawa dyrektora OK „Arsus” Bogusława Łopuszyńskiego spowodowała, że premiera mogła się odbyć.
Chciałbym jeszcze usłyszeć, jakie masz plany na przyszłość?
– To jest trochę trudny temat, bo ja cały czas myślę, czym mógłbym się zająć. Nie chcę iść na studia. Uważam, że jestem w stanie sam się uczyć. Co prawda nie będę miał papierka, ale uważam, że moje działania mają większe znaczenie, niż jakiś dyplom.
A jak się na taką filozofię zapatrują rodzice?
– Przyznam, że nie rozmawialiśmy na ten temat, ale nikt w mojej najbliższej rodzinie nie studiował. Mam rodzeństwo, siostra starsza o 7 lat i brat o 6. Obydwoje bardzo dobrze sobie radzą, zarabiają dobre pieniądze i są szczęśliwi.
W dzisiejszym świecie, właściwie wszędzie, ma znaczenie umiejętność porozumiewania się w różnych językach…
– Uczę się angielskiego, ale do matury muszę się bardziej przyłożyć, żeby opanować język na poziomie certyfikatu C1.
A generalnie, jak wyglądają twoje postępy w nauce?
– W drugiej i trzeciej klasie technikum miałem czerwony pasek, w czwartej uznałem, że trochę szkoda czasu na skupianie się na ocenach i lepiej, żebym zajął się czymś, co mi w przyszłości zapewni gratyfikacje.
Dużo fotografujesz. Jakiego rodzaju zdjęcia najbardziej lubisz robić?
– Najbardziej lubię robić zdjęcia opuszczonych budynków. W 2017 roku zwiedziłem bardzo dużo takich obiektów w Warszawie i koło Warszawy.
Co cię przyciąga do tego tematu, co Cię intryguje?
– One mają „to coś” w sobie. Jak wchodzę tam, robi to na mnie ogromne wrażenie. Ta pustka i to, że kiedyś ktoś coś w tym budynku robił, a teraz jest tam pusto. To pokazuje jego historię, te podrapane ściany… Zatrzymuję się w jakimś pomieszczeniu i wyobrażam sobie, jakbym oglądał taki timeline, przyspieszony film. Jakby nagle w jednej chwili przez całą historię istnienia tego budynku przechodzili wszyscy ludzie, którzy kiedyś byli w tym miejscu. Tak, jak przykładowo przez 100 lat w modelarni. To jest coś niezwykłego.
Jakie masz wspomnienia ze spotkań z ludźmi, którzy pracowali w Zakładach?
– Wiele osób spotkałem przypadkowo. Kiedyś w „Portierni” spotkałem pana Janusza Ptasińskiego, wieloletniego prezesa PTTK Oddział Ursus. Podobne sytuacje były z panem Kazimierzem Okraszewskim, z panem Stefanem Sobczakiem, i to było takie piękne, że znalazłem się w dobrym miejscu w dobrym czasie. Niektóre osoby znajdowałem sam. Pytałem sąsiadów, czasem spotykałem kogoś na terenie zrujnowanych hal fabrycznych. Znajdowałem też w Internecie. To było dla mnie coś cudownego, bo to są osoby z pasją. Oni mają w oczach ten blask, zapał do życia. Poza jedną osobą, która stwierdziła, że to był zakład pracy niewolniczej, pozostali opowiadali z pasją. Pan Mirosław Doliński mówił o swojej pracy w Zakładzie Doświadczalnym z niezwykłym zaangażowaniem, pokazywał rękoma co oni tam robili. To jest właśnie piękne, że ludzie po kilkudziesięciu latach jeszcze pamiętają co robili w tym zakładzie i mają takie emocje z tym związane.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś film Jaśminy Wójcik „Symfonia Fabryki Ursus” i czy wywarło to jakiś wpływ na twój film?
– Widziałem ten film w 2020 roku. Część materiałów do mojego miałem przygotowane już wcześniej i miałem inną koncepcję. Duże wrażenie wywarła na mnie lektura książki pani Jaśminy „Ursus, to tutaj wszystko się zaczęło”.
A co sądzisz o tysiącach młodych ludzi, mieszkających w osiedlach na terenie pofabrycznym? Czy powinno się starać do nich dotrzeć z informacją, co nie tak dawno było w miejscu ich zamieszkania?
– Młodzi ludzie często zmieniają miejsce zamieszkania. Nie czują takiego związku z miejscem swojego pobytu, jak choćby ich dziadkowie. Ważne jest dla nich tu i teraz. Ale tożsamość, wiedza o tym, co tu było wcześniej też jest bardzo ważna. Bez tego ich dzieci będą myślały, że ich domem jest blokowisko bez żadnej historii. Powinno się znać historię swojego miejsca.
Podoba mi się, że niektórzy deweloperzy próbują szerzyć wśród nowych mieszkańców osiedli informacje mówiące o 100-letniej historii tych terenów, np. zamieszczając na ścianach budynków archiwalne zdjęcia z tych samych miejsc. Dzieje się tak w rejonie ulic Taylora i Gierdziejewskiego.
Dziękuję Ci za rozmowę i życzę, żeby Twoje życie nadal było związane z pasją. Nie schodź z tej drogi. A studia nie zaszkodzą, często dyplom pomaga otworzyć niejedne drzwi.
Rozmawiał Jacek Sulewski
MS 2/2024, 22 lutego 2024