Wywiady

O życiu w Tajlandii

Z blogerką i globtroterką Stellą Domańską rozmawia Lucyna Dąbrowska

  • Co skłoniło cię do wyjazdu do Tajlandii?

– Zawsze chciałam pojechać do Azji, jako dziecko oglądałam Czarodziejki z Księżyca, w gimnazjum czytałam magazyny o mandze i anime, byłam absolutnie zafascynowana Japonią i marzyłam o tym, że kiedyś tam pojadę. Po maturze dostałam się na wydział orientalistyczny i tam dowiedziałam się dużo o krajach, o których wcześniej nie wiedziałam zbyt wiele. Miałam okazję uczyć się języka japońskiego, a także wietnamskiego. Na drugim roku studiów, na zajęciach z religii, poznałam doktoranta z sinologii (prowadził u nas ćwiczenia), który opowiedział o swoim rocznym pobycie w Chinach i pracy lektora języka angielskiego. Kiedy o tym usłyszałam w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, że to jest sposób na wyjazd do Azji, ale miałam wtedy sporo na głowie i odłożyłam ten temat na później. Po ukończeniu studiów zaczęłam czytać blogi podróżnicze, pracowałam wtedy w korporacji i czułam się bardzo ograniczona moją pracą i brakiem perspektyw. Możliwość ewentualnej kariery w ówczesnej firmie, praca w biurowcu w centrum po 9 godzin, wydawały mi się mało ekscytujące. Uznałam, że pora coś zmienić. Zmiana zajęła mi jednak sporo czasu, bo kolejne parę lat spędziłam w Polsce, ale przyszedł taki moment w 2016 roku, że podjęłam decyzję, a dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Tajlandia była moim drugim wyborem, po Wietnamie. Czytałam, że jest tam łatwo dostać pracę, więc sprzedałam swój skuter, kupiłam bilety, wynajęłam mieszkanie i poleciałam.

  • To bardzo odważne. Czy obawiałaś się podróżowania z psem?

– Samego podróżowania nie. O lotach z psem można sporo przeczytać na zagranicznych blogach podróżniczych, uzyskałam też informację z różnych źródeł – od weterynarza, linii lotniczych, dzwoniłam też na Okęcie i zadręczałam telefonami powiatowy inspektorat weterynarii w Warszawie. Formalności zajęły chwilę, moja suczka miała czip, była szczepiona i miała aktualną książeczkę zdrowia, pozostało tylko wyrobienie paszportu i dokument od weterynarza i byłyśmy gotowe do drogi. Stresowałam się wielogodzinnym lotem, ale Haru miała wtedy 10 miesięcy, więc była młodym i zdrowym psem, także ryzyko zdrowotne było naprawdę niskie. Zresztą zawsze słyszałam, że beagle to bardzo zdrowe i wytrzymałe psy, a nasza podróż tylko mnie w tym utwierdziła.

  • Czy trudno jest znaleźć pracę na miejscu? Jakie zawody są tam pożądane?

– Powiedziałabym, że nie jest trudno, bo znalezienie pracy zajęło mi może 2 tygodnie, ale jest to kwestia wielu czynników. Aby pracować legalnie jako nauczyciel trzeba spełnić kilka warunków, między innymi mieć certyfikat z języka angielskiego, wyższe wykształcenie, przetłumaczony dyplom, zaświadczenie o niekaralności itp. Najłatwiej jest znaleźć pracę przez agencję, ale trzeba się liczyć z tym, że w zamian za pomoc z formalnościami stracimy sporą część wynagrodzenia, a nauczyciele w Tajlandii nie zarabiają aż tyle, by miało to sens, moim zdaniem. Natomiast zawsze można spróbować takiego rozwiązania na start, agentów jest sporo, a tajskiego nie jest tak łatwo się nauczyć, więc często jesteśmy skazani na takie rozwiązanie na początku kariery w Tajlandii.

Największe zapotrzebowanie jest właśnie na lektorów angielskiego. Rynek pracy chroni swoich obywateli, więc niektórych prac obcokrajowiec po prostu nie dostanie, inne wymagają doświadczenia i wykształcenia. Znam osobę, która pracowała w studio animacji, ale to chyba jedyny obcokrajowiec w Tajlandii jakiego poznałam, który nie pracowałby tam jako lektor języka angielskiego.

  • Jakie są koszty życia w tym kraju?

– To jest bardzo trudne pytanie, bo każdy z nas ma inne oczekiwania. Napisałam kiedyś na ten temat post na moim blogu i wiele osób żyjących na miejscu lub czytających mój blog, które na przykład spędzały w Tajlandii wakacje, miało skrajnie różne opinie. Tak że – zaznaczam – będzie to subiektywne zdanie.

Ja mieszkałam w Bangkoku, który jak każda stolica jest droższy niż pozostałe miasta, wynajmowałam nieduże mieszkanie, ale na strzeżonym osiedlu, które kosztowało około 1000 zł miesięcznie z opłatami, jeśli dobrze pamiętam. Na życie wydawałam podobną kwotę, także jeśli jemy street food, a 30-metrowe mieszkanko nam wystarcza, to kwota 2 tys. złotych wystarczy na przeżycie. Taksówki, kino, jedzenie – to są w Tajlandii rzeczy dużo tańsze niż na przykład w Polsce, ale zarobki, które, z tego co wiem, obserwując forum nauczycieli w Tajlandii, nie uległy dużej zmianie, kształtują się na poziomie 30–40 tys. bht, co daje około 3–4 tys. złotych, więc nie jest to kwota pozwalająca na jakieś zawrotnie luksusowe życie. Można oczywiście wynająć pokój w domu z innymi expatami, gotować samemu, lub po prostu zamieszkać na prowincji. Wtedy pewnie koszty życia byłyby o połowę niższe. Z drugiej strony Bangkok ma zamożne dzielnice, gdzie wynajem mieszkania przekracza wynagrodzenie lektora j. angielskiego, przynajmniej takiego, który nie jest z USA czy Wielkiej Brytanii, bo ich zarobki to odrębny temat.

  • Czy Tajowie lubią przyjezdnych z zagranicy?

– I tak i nie. Generalnie Tajowie lubią turystów i żyją między innymi z turystyki, także w kurortach z całą pewnością lubią przyjezdnych. Szanują też osoby pracujące jako nauczyciele, więc wykonując taką pracę możemy się liczyć z dużą sympatią ze strony Tajów. Natomiast pozostaje kwestia nierówności płac, która właśnie w pracy nauczyciela może budzić niechęć Tajów, tzn. lektor pochodzenia tajskiego zarobi dużo mniej niż lektor zza granicy – niezależnie od kwalifikacji, w związku z czym ciężko mówić o przyjaźni między nauczycielami tajskimi a zachodnimi. Dodatkowo Tajowie bardzo chronią swoją kulturę i są dosyć tradycyjnym narodem, dlatego chociaż fascynuje ich zachód niekoniecznie pozwolą sobie na zbliżenie się do obcokrajowców. Wspominam mój pobyt w Tajlandii z dużą sympatią, ale nie poznałam tam przyjaciół. Większość relacji, które przetrwały do dziś to te nawiązane z innymi expatami, w tym na przykład z nauczycielami z Filipin.

  • Co najbardziej zaskoczyło Cię na miejscu?

– Nie przypominam sobie jakiegoś dużego zaskoczenia, parę razy byłam zawiedziona stosunkiem Tajów do ochrony przyrody, ilością plastiku, który się tam produkuje i używa, pakowaniem produktów do 10 odrębnych plastikowych torebek, wyrzucaniem śmieci do rzek czy morza, ilością śmieci na plaży. To jest przykry widok, bo Tajlandia ma piękną przyrodę i zupełnie nie rozumiem, jak ten kraj może pozwalać na to, aby takie rzeczy miały miejsce. To nastawienie się zmienia i wiem, że dla wielu Tajów przyroda jest bardzo ważna, ale wciąż jest wiele osób, które wydają się być kompletnie nieświadome tego, że mamy efekt cieplarniany czy, że trzeba dbać o środowisko. Segregowanie śmieci w praktyce w ogóle tam nie istnieje, a produkuje się ich sporo. Zmartwiły mnie też zwierzęta żyjące na ulicy.

  • Nie brakuje Ci tajskiej kuchni?

– Szczerze mówiąc brakuje mi jej równie mocno co tajskiego klimatu. Co prawda mamy kilka dobrych tajskich restauracji w Warszawie, poza tym potrafię ugotować sobie wiele dań, które smakowały mi w Tajlandii, ale niestety pewne produkty, nawet po sprowadzeniu nie smakują już tak dobrze jak tam, na miejscu. Najbardziej tęsknię za owocami, które można było kupić na ulicy, wielu sprzedawców oferuje krojone, świeże owoce na wynos. Są też dania, których niestety jeszcze nie widziałam w Polsce i których mi brakuje na przykład pad thai z małżami i żabimi udkami, omlet na ryżu z dodatkiem owoców morza i chili, czy grillowane owoce morza w formie szaszłyków. Mieszkając w Tajlandii uwielbiałam chodzić do restauracji typu hot pot, takie restauracje są popularne w tym regionie i można je znaleźć również w Kambodży, Wietnamie, Korei czy Japonii. Mimo, że mamy kilka tego typu lokali w Polsce, to nie mają one wiele wspólnego z tymi, które widziałam w Azji. No i oczywiście świeże kokosy, bardzo ciężko było mi się pogodzić z tym, że nie będę mogła codziennie napić się wody kokosowej. Próbowałam młodych kokosów, które sprowadza się do Polski, ale niestety nie smakują tak samo jak w Azji.

  • Jak wygląda opieka medyczna w Tajlandii?

– Może to być zaskoczeniem, ale wygląda bardzo dobrze. W Tajlandii jest wiele prywatnych klinik, które wyglądają o wiele lepiej niż prywatne przychodnie w Polsce. Dodatkowo pracują w nich specjaliści z całego świata, także korzystając z opieki zdrowotnej w Tajlandii byłam bardzo zadowolona. Największe doświadczenie mam z prywatną opieką medyczną, ponieważ miałam wykupione ubezpieczenie, które obejmowało tego typu kliniki i szpitale. Miałam jednak okazję być w małym szpitalu na wyspie, gdzie bardzo szybko udzielono mi pomocy i zaopatrzono mnie w niezbędne leki.

  • Jesteś autorką bloga Otaku w Tajlandii, podróżowałaś po Azji przez ponad dwa lata. Na pewno pisze do Ciebie mnóstwo internautów. Komu poleciłabyś taki wyjazd, a komu stanowczo byś odradzała?

– Taki wyjazd do dobry pomysł dla każdego, kto może sobie na niego pozwolić. Podróżowanie poszerza horyzonty i wiele nas uczy o sobie i innych. Myślę, że Tajlandia jest krajem, który każdemu może przypaść do gustu. Często dostaję pytania związane z przeprowadzką do Tajlandii, poszukiwaniem pracy, a nawet wyjazdem z psem. Cieszę się, że tak wiele osób jest gotowych i otwartych na przygodę związaną z podróżą i zmianą otoczenia. Tak więc nie wyobrażam sobie kogoś, dla kogo taka podróż nie przyniosłaby żadnych korzyści.

  • Bardzo Ci dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych udanych podróży.

MS 3/2021, 4 marca 2021

W połowie marca, na stronach Facebook i Youtube Biblioteki Publicznej w Ursusie, dostępne będzie spotkanie on-line ze Stellą Domańską, autorką bloga otakuwtajlandii.wordpress.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *