Wydarzenia

„Los czasem wie lepiej, co nam daje…” – Katarzyna Bonda

16 września 2020 r. w ogrodzie Gminnej Biblioteki Publicznej im. Marii Dąbrowskiej w Komorowie odbyło się spotkanie autorskie z królową polskich kryminałów, Katarzyną Bondą. Nie każdy wie, że zanim stała się popularną pisarką, zajmowała się wcześniej wieloma innymi dziedzinami, m.in. muzyką, lingwistyką i dziennikarstwem. Publikowane przez nią książki niemal natychmiast po wydaniu podbijają listy bestsellerów. Jednak tym razem zgromadzona w ogrodzie publiczność mogła poznać pisarkę z innej strony, nie tylko tej pisarskiej.

Niedoszła pianistka

– Postać wyjątkowa, wychodząca poza wszelkie ramy i schematy – w taki sposób przedstawiła pisarkę prowadząca spotkanie bibliotekarka Paulina Ziółkowska. Katarzyna Bonda dorastała w Hajnówce, małym mieście w województwie podlaskim. Jej ścieżki życiowe początkowo kierowały ją w zupełnie inne rejony niż pisarstwo. W dzieciństwie zakładano, że zostanie pianistką. Od 5 roku życia spędzała całe godziny ćwicząc na pianinie, przekonana, że będzie wirtuozem. Tak się jednak nie stało. – Moje plany i marzenia faktycznie łączyły się z muzyką – wspomina pisarka. – Miałam kompletnego fioła na tym punkcie, więc rodzicie zdecydowali się kupić mi pianino. Pani profesor, która mnie prowadziła, powiedziała rodzicom, że mam talent i jestem pracowita. A jest to bardzo ważne, gdy ktoś pragnie zajmować się muzyką. Ja oczywiście nie chciałam iść uczyć dzieci rytmiki, chciałam występować. Potrafiłam grać po ciemku, grałam na pamięć, nie czułam tych upływających godzin, kiedy ćwiczyłam. Oczywiście wiązało się to z wyrzeczeniami. Pisarka wyjaśnia, że była towarzyską osobą, lecz bardzo często zamiast spotykać się ze swoją paczką znajomych, spędzała wieczór na występie w filharmonii. Wydawało się wówczas, że właściwie ta jej ścieżka zawodowa jest już wytyczona. Mocne piętno odcisnęła wówczas na pisarce jej nauczycielka od muzyki.

Zapach dzieciństwa

Wspomnianą nauczycielkę pisarka postrzega jako swoją drugą matkę. Jeździła z nią wszędzie. Była to bardzo elegancka kobieta, którą Bonda porównuje do Beaty Tyszkiewicz. Pani profesor obserwowała ją, widziała, jak wzrasta. Pisarka zwierzała jej się z wielu swoich pragnień i marzeń. To właśnie ona była pierwszą osobą, której zakomunikowała, co chce zrobić ze swoim życiem i dokąd iść dalej. To właśnie z nią najmocniej kojarzy jej się dzieciństwo. – Teraz to by już było nie do pomyślenia, ale w tamtych czasach na tych moich lekcjach grałam w kłębach dymu, ponieważ moja profesor paliła jednego papierosa za drugim. To były takie czasy. I obierała mandarynki. W kółko, po prostu cały czas jadła te mandarynki. Więc kiedy ludzie pytają mnie, jaki jest mój zapach dzieciństwa, to dla mnie nie jest to zapach puszczy, chociaż pochodzę z Puszczy Białowieskiej, tylko zapach dymu papierosowego i mandarynek. – opowiada pisarka. To właśnie nauczycielka muzyki znała ją najlepiej. Wiedziała, jaka jest jej podopieczna, jak gra, kiedy nikt jej nie widzi i jak mocno spala ją trema podczas koncertów.

Słowa to jej dźwięki

– Kiedy występowałam – ludzie mi przeszkadzali. Najlepiej, żeby ich nie było. Ja grałam dla siebie. – opowiada Katarzyna Bonda. – I kiedy przyszedł moment decyzji to ona [nauczycielka – przyp. red.] jako pierwsza wskazała mi, że są inne dziedziny, że może ta nie jest dla mnie. Nie pamiętam zbyt wiele z tej rozmowy, dla mnie to był szok, zareagowałam buntem. Ja wtedy umarłam po raz pierwszy, wtedy zrzuciłam skórę. I wtedy zdecydowałam, że idę na dziennikarstwo. Tym, czego moja profesor mnie też wtedy nauczyła było to, że nam się często wydaje, że czegoś chcemy, ale niekoniecznie jest to tym, czego potrzebujemy. – wyznaje. Do tej pory muzyka bardzo ją porusza, zwłaszcza fortepian. Teraz myśli jednak, że nigdy nie zostałaby wirtuozem, uważa, że nie ma osobowości showmana, człowieka, który spełnia się po prostu w tym jednym momencie, w którym gra. Dzisiaj w pełni rozumie, że pani profesor nawróciła ją na właściwą ścieżkę. – Obecnie słowa, które piszę, to są moje dźwięki, to jest moja muzyka – podsumowuje autorka. – Jest to dla mnie takie niespełnione marzenie. To zresztą bardzo intymna kwestia. Według mnie muzyka jest sferą, w której człowiek zatapia się pomiędzy światami. To rzeczywistość, w której człowiek generuje własną przestrzeń, w której może się przemieszczać, oczywiście na poziomie metafizycznym. Dla mnie muzyka była właśnie czymś takim. Więc to nie było tylko dążenie do kariery. Faktycznie oczyszczało mnie to, to była kwestia duchowa.

Muzyka a pisanie

Dzisiaj pisarka wierzy, że musiało tak być. Przyznaje, że kiedy patrzy na to z perspektywy czasu – widzi, że było bardzo wiele rzeczy, które nie działały. Nie do końca pasowała do tej konkretnej układanki. Według Bondy „los czasem wie lepiej od nas, co nam daje”. Pianino było dla niej tylko i wyłącznie błogosławieństwem. Dzięki niemu wypracowała sobie w dzieciństwie rodzaj swojego świata. Świata, do którego może w każdej chwili wejść. – Dzisiaj dla mnie właśnie tym jest literatura, którą sama stwarzam. To jest dokładnie to samo. Też siedzę dniami i nocami. Klawisze fortepianu zamieniłam na klawiaturę komputera. Ale to się niczym nie różni. To ten sam rodzaj medytacji, zanurzenia się w przestrzeni, która też jest niedotykalna. Także tutaj wędruje się między światami. Dla mnie jest to dokładnie to samo. Do mojej osobowości pasuje to o wiele bardziej, ponieważ książkę piszę przez rok, dwa. Długo się do niej przygotowuję. A potem, kiedy już ona wychodzi, – mam siłę, żeby ją obronić. Przychodzę wtedy, tak jak dziś do Państwa, i o niej opowiadam. Ale gdybym miała ją pisać na bieżąco, występować i tworzyć zdania, to prawdopodobnie trema by mnie zjadła – opowiada. – Myślę, że należy iść za tym, co los nam daje i zaakceptować to. Podobnie było z moimi kolejnymi wyborami. Tak samo było z dziennikarstwem, kiedy uznałam, że już mi ono nie wystarcza. Odeszłam wtedy tak naprawdę donikąd, nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie było tak, że pomyślałam: no to teraz będę pisać książki, będą to bestsellery i zaproszą mnie do Komorowa. Tego nie mogłam wiedzieć. Najzwyczajniej w świecie zdecydowałam, że nie chcę tak dłużej żyć. W związku z tym odchodzę i zobaczę, co mi los przyniesie. Nie polecam tego podejścia (śmiech), ale ja je stosuję – tłumaczy.

Dziennikarstwo i potrzeba rebelii

Swoją przygodę z dziennikarstwem Katarzyna Bonda zaczęła w „Kurierze Podlaskim”. Szybko wspinała się po szczeblach kariery, pracując przez 12 lat w rozmaitych redakcjach typu „Naj”, „Zdrowie”, „Ekspress wieczorny”. Wreszcie trafiła do „Newsweeka”, gdzie jako reporter społeczny jeździła w teren, spotykała się z ludźmi, słuchając i opisując ich historie. Pisarka zapisała się w historii także tym, że rozpoczęła rewolucję w temacie zawodu profilera. Były to jeszcze czasy jej pracy w „Newsweeku”, na łamach którego opublikowała pierwszy w Polsce artykuł o profesjonalnych profilerach policyjnych. Współpracowała wtedy z psychologiem śledczym Bogdanem Lachem. Pisarka wspomina, że powieść kryminalna, w której sama się obecnie specjalizuje, w tamtych czasach (a było to w 2004 roku) była zupełnie inaczej postrzegana. – Powieść kryminalna nie była wtedy gatunkiem popularnym. Trudno w to dzisiaj uwierzyć. Zajmowanie się działką kryminalną uchodziło wtedy za coś gorszego. Moi koledzy dziennikarze woleli się zajmować polityką, ekonomią, gospodarką, kulturą. O kryminałach, tym dziale społecznym, uważało się, że każdy może się nim zająć, nie trzeba mieć do tego wielkich kompetencji. Ponieważ ja nie mam wielkich kompetencji to idealnie tam pasowałam (śmiech) – żartuje pisarka. Przyznaje przy tym, że postrzega siebie za osobę, która ma dużą potrzebę rebelii w swoim życiu i ta właśnie cecha doprowadziła ją do miejsca, w którym jest obecnie. Nie pozwoliła jej usiedzieć na miejscu, zawsze popędzała ją do przodu.

O pracy pisarki

Katarzyna Bonda widzi siebie jako osobę misyjną, która bardzo się angażuje. Jeśli coś robi, to zawsze na 100 procent. – Jeśli coś mnie zainteresuje – dostaję na tym punkcie kompletnego fioła, obsesji. Nic innego wtedy dla mnie nie istnieje. Jestem też zero-jedynkowa, robię naraz jedną rzecz. Np. jeśli ktoś do mnie mówi, to nie mogę jedocześnie pisać smsa (znam osoby, które tak potrafią – ja tak nie potrafię), jeśli piszę smsa to tej osoby nie słucham. Okazuje się, że przy pisaniu książek jest to bardzo pożyteczna cecha. Dzięki temu nie mam blokad twórczych czy rozpraszaczy podczas pisania. W każdej innej dziedzinie, którą przerabiałam, nie była to cecha pozytywna. Wręcz przeciwnie, przegrywałam przez nią na wielu frontach – przyznaje pisarka. Swoją drogą, jako „pisarkę” traktuje samą siebie dopiero od niedawna. Wcześniej, mimo wydania już kilku powieści, określała siebie zawsze jako „autorkę książek”. Wynikało to jej zdaniem nie z jakiegoś niskiego poczucia własnej wartości, ale z pokory. Obecnie jest nie tylko pisarką, także nauczycielką pisania – prowadzi warsztaty dla innych. Zawód pisarza jest według niej rzemiosłem, fachem, w który trzeba inwestować. Inwestycje te są z całą pewnością opłacalne – dziś każda opublikowana przez nią książka niemal natychmiast po premierze trafia na listy bestsellerów.

Wątki rodzinne

Rozmowa z Katarzyną Bondą była intymna, dotykająca wielu różnych tematów, jak również etapów jej życia. Pisarka często nawiązywała kontakt z publicznością, a swoją rozmówczynię, Paulinę Ziółkowską, postrzegała jako znakomicie przygotowaną do rozmowy, co wielokrotnie podkreślała. – Ja wiem mniej o sobie niż pani o mnie wie. Jest pani niebezpieczna… Nie zabrakło także wątków rodzinnych – pisarka zgodziła się opowiedzieć jedną z, jak to określa, dyżurnych historii rodzinnych, której bohaterami byli jej rodzice. – Moi rodzice poznali się w pociągu do Warszawy. Mój tata był młodszy od mojej mamy o 8 lat. Całą drogę rozmawiali i kiedy wysiadał, powiedział jej na pożegnanie, że będzie matką jego dzieci. Nie było wtedy oczywiście telefonów komórkowych, nie miał jej adresu. Moja mama była dosyć malowniczą jednostką, zawsze nosiła takie wielkie kapelusze. I nie potraktowała tego poważnie. On ją znalazł i niewiele później już ja byłam w drodze (śmiech). I pobrali się. Tak to było. Bardzo romantyczna historia. Oboje moi rodzice już nie żyją, ale wspominamy nadal tę historię z moim bratem i z dalszą rodziną. To jest taka historia, która łączy się z naszym rodem. Mnóstwo jest takich. Są to takie dyżurne historie, które opowiada się w święta, np. podczas Wigilii, jak już się wszyscy najedzą. Kiedy byłam młodsza, to za bardzo nie doceniałam tej historii. Opowiedziałam ją, kiedy przyciśnięto mnie podczas jakiegoś wywiadu i, jak widzę, wystarczy powiedzieć to raz, a ta pani to znajdzie – dodała pisarka. Katarzyna Bonda dała się poznać tego popołudnia jako osoba ciepła, otwarta, odważna i gotowa do podjęcia każdego tematu. Uczestnicząca w spotkaniu publiczność była zachwycona.

Tekst i zdjęcia Marlena Hess

MS 17/2020, 24 września 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *