POWIAT WARSZAWSKI ZACHODNIWywiady

„Jest to dla mnie cały czas przyjemność”

W poprzednim numerze „Mocnych Stron” ukazał się wywiad z Andrzejem Kozakiewiczem – gitarzystą zespołu Strachy Na Lachy, który wystąpił w niedzielę, 25 sierpnia, na Powiatowym Eko-Pikniku w miejscowości Kampinos, 30 km od Warszawy. Zaraz po nich zagrał zespół Kult. „Jeżyk” Wereński jest obecnie drugim, po liderze – Kaziku Staszewskim – muzykiem z najdłuższym stażem w zespole, brał udział w nagraniu wszystkich jego płyt, tak studyjnych, jak i koncertowych.

Rozmawialiśmy przed pierwszymi koncertami Kultu w warszawskiej Stodole w ramach Trasy Pomarańczowej, ale zaczęliśmy od Kampinosu. Kiedy skończyły Strachy, konieczna była wymiana sprzętu na scenie, zdemontowanie i wyniesienie jednego zestawu i zastąpienie go drugim, należącym do następnego wykonawcy. I tu – nie minęło 15 minut i Kult zaczął swój występ.

Wojciech Grzesik: – Byłem w szoku, jak szybko byliście gotowi do występu. Własna ekipa?

Ireneusz Wereński: – Stała ekipa. Gdy każdy ma swoich fachowców, którzy wiedzą co i jak robić – wymiana zestawu scenicznego odbywa się szybko. Takie rzeczy udaje się zrobić błyskawicznie. W porównaniu z harmonogramem, koncert opóźnił się trochę. My lubimy grać długo, ale trzeba było się jakoś spinać, żeby nie przedłużać za bardzo (zespół zagrał ok. 25 kawałków).

Nadal układasz setlistę poszczególnych koncertów. Jak się różni ta z koncertów plenerowych od tej z biletowanych? Teraz jesteście w trakcie „Trasy Pomarańczowej”

– Na te drugie przychodzą ludzie bardziej osłuchani w naszej twórczości. Gramy to, czego na innych koncertach nie było. Są piosenki odgrzane, rzadko grane, ale nie zapominamy też o ludziach, którzy przyszli posłuchać tego, co znają i będą zawiedzeni, kiedy nie będzie „Baranka” albo „Polski”. To byłaby obraza. Trzeba to wyważyć, ale nigdy nie będzie tak, że wszyscy będą zadowoleni. Na Trasie Pomarańczowej jest więcej piosenek, które nie były śpiewane na koncertach plenerowych czy festiwalowych. Na plenerach najczęściej są już tylko te popularne, z tego względu, że przychodzą też ludzie, którzy nie są osłuchani z płytami Kultu, ale znają jakieś kawałki z radia.

Co przygotowaliście na Trasę Pomarańczową z rzeczy dawno niesłyszanych?

– Dawno niegrana „Wspaniała nowina”, „Układ zamknięty”, trochę piosenek, które graliśmy wiosną na trasie akustycznej – „Lepszych dni nie będzie już”, „Onyx”, „Amulet”. Staramy się też, żeby Stodoły, grane dzień po dniu, nie były takie same, tylko miały różne konfiguracje 34 piosenek.

Jaką pulę utworów przygotowaliście?

– Trudno mi w tej chwili policzyć, ale na pewno koło 50-tki, jak nie więcej.

Pierwszą jesienną trasę, nazwaną „Pomarańczową”, zagraliście w 1999 r.

– Nazwa powstała od kolorystyki plakatów, żeby się kojarzyło jedno z drugim. Obecnie, żeby ludzie wychwytywali plakaty na mieście i w internecie. Prace Andreasa (Torneberga – przyjaciela zespołu, autora plakatów) każdego roku są inne, ale sama technika i sposób przedstawiania jest ten sam.

Najczęściej gracie ok. 18 koncertów, ich miejsca często się powtarzają?

– Tak, w pewnych miastach są sprawdzeni organizatorzy i miejsca, gdzie można bez strachu koncert zorganizować, publiczność dojedzie z okolic, a i ludzie z Polski lubią tam przyjeżdżać. Co do trasy przyszłorocznej, to nasz menedżer (Piotr Wieteska – współzałożyciel i pierwszy basista Kultu) już w tym roku buduje jej szkielet na podstawie dostępności dużych sal, gdyż np. taki Spodek, czy inne większe hale mają terminarz długo do przodu ustalony i trzeba dopasować się do nich, a potem można próbować dokleić mniej oblegane lokalizacje.

Patrząc na rozpiskę, gracie głównie w weekendy?

– Tak, ale zdarza się też w tygodniu, jak ostatnio w Krakowie czy Szczecinie. Mniejszy klub poradzi sobie z wypełnieniem sali. Duże obiekty gramy w weekendy, niektórzy dojeżdżają na nasze koncerty z innych miejscowości, a w tygodniu pracują.

Jaka jest najlepsza sala dla Kultu?

– Ja się najlepiej czuję w mniejszych salach, ale wiem, że publiczność bardzo lubi Spodek i koncerty tam są wielkim przeżyciem, nie tylko z powodu wielkości miejsca. To wielkość publiki nakręca całą atmosferę.

Na tegorocznych koszulkach są wioślarze, publiczność zaczęła wiosłować na koncertach, skąd się to wzięło?

– Ktoś zrobił zdjęcie, które miało być wykorzystane do czegoś innego, ale w jakiś sposób ewoluowało w grafikę plakatów koncertowych. A wiosłowanie pojawiło się już wcześniej na jakiś koncertach. Pomysłowi ludzie zaczęli w ten sposób się bawić, w plenerach czy salach, a teraz zrobiło to się bardzo miłym elementem – utwór jest grany na bis.

A największy, jeśli chodzi o publiczność, koncert Kultu?

– Przystanek Woodstock (2019 rok). Nie pamiętam, ile było osób, ale było to imponujące. Myślę, że niektóre Jarociny też.

W Jarocinie grałeś wielokrotnie, nie tylko z Kultem, ale też z Kryzysem i Brygadą Kryzys. Czym dla Ciebie jest Jarocin?

– Legendarna nazwa i miejsce wywołują emocje, ale zmienił się – muzycznie i towarzysko. Teraz to jeden z festiwali, których jest sporo w Polsce. Kiedyś były zupełnie inne zasady, reguły. To się zunifikowało. Zmieniał się organizator przez te lata, a to też od gustu organizatorów zależy, kogo zaproszą. Zazwyczaj teraz jest też tak, że przyjeżdżamy w dniu koncertu i wyjeżdżamy rano następnego dnia. Nie ma tak, jak kiedyś, że siedziałem 2–3 dni i mogłem poczuć atmosferę. Teraz nie za bardzo jest kiedy. Nie ma czasu, żeby obejrzeć innych wykonawców. Przyjeżdżamy zazwyczaj późno. Gdyby stać i oglądać innych – zabraknie ci siły na swój występ. Albo mieszkasz gdzieś dalej i trzeba dojechać, i też z tego powodu nie uczestniczę. Nie tylko Jarocin, ale i inne festiwale. Nie pojawiamy tam się wcześniej, ale przyjeżdżamy na trochę przed występem.

Na swoim profilu na Fb publikujesz zdjęcia z okien hoteli. Dużo podróżujesz. Jakie są to podróże – tylko koncert, zobaczenie miejsca, spotkania z ludźmi?

– Bardzo fajnie, kiedy jest czas, by zostać dłużej. Niestety, najczęściej jest tak, że w zdyscyplinowany sposób trzeba wsiąść w samochód albo pociąg i pojechać dalej – do domu, czy na następny koncert, więc rzadko mam okazję, nad czym ubolewam. Chciałbym, ale nie zawsze jest okazja, żeby gdzieś pójść albo coś zobaczyć. Tak się układa, że następnego dnia jest coś do zrobienia, albo pogoda nie dopisuje lub jest jedynie czas na przepakowanie walizki. Ostatnio w Szczecinie trochę połaziłem, ale w Krakowie już nie było tego szczęścia. Hotel był niedaleko klubu, więc po próbie krótka kimka, klub, koncert i powrót. Wiadomo, latka lecą i coraz mniej łatwe i przyjemne są godziny w aucie czy pociągu, ale cenię sobie ten sposób życia. Jest to dla mnie cały czas przyjemność.

Cały czas kolegujecie się w zespole?

– Tak, potrafimy też ze sobą współistnieć. Może nie chodzimy do siebie na święta czy uroczystości rodzinne, jednak trzymamy się razem i nie przeszkadzamy sobie, chociaż w wieloosobowym składzie jest to czasami trudne. Osobowości różne, temperamenty różne, upodobania różne, więc trzeba czasami ładnie dostosować się albo ustąpić. I każdy musi to zrobić. I nie ma tak, że są ci, którzy ustępują i ci, którzy rządzą. Trzeba dobrać się i chyba udało nam się to w jakiś sposób.

KULT jest postrzegany jako zespół, którego liderem jest Kazik?

– Tak jest bezdyskusyjnie. I on ma decyzyjne funkcje, np. prawo veta itd. Najwięcej jego osoby i twarzy pojawia się w mediach, czy to w dobrych, zdrowych sytuacjach, czy to w mniej zdrowych. On musi świadczyć swoją buzią i wypowiedziami.

Z KULTem związani byli ludzie, których już wśród nas nie ma. Jakie wspomnienia zostały? Wasz wieloletni klawiszowiec – Janek Grudziński…

– Odszedł z zespołu, a potem z tego świata. W kontakcie byliśmy, coraz mniejszym, też z tego powodu, że mieszkam w innym mieście. Jak go wspominam? – jako bardzo ciekawą osobowość i na pewno człowieka nietuzinkowego.

Sięgając wstecz – Szczota? (Andrzej Szymańczak – perkusista zespołu w latach 1991-1998)

– To był naprawdę mój wspaniały kolega. Spędziliśmy wiele czasu razem, nie tylko w życiu muzycznym, ale też poza graniem.

Wojtek Przybylski (realizator nagrań i akustyk zespołu)…

– To są właśnie te straty, które są nieuniknione. Czasami wcześniej, czasami później. Patrząc na metrykę – wszystkich nas to czeka.

Już dawno temu, na przełomie wieków, ukazała się biografia zespołu – „Kult Kazika” autorstwa Leszka Gnoińskiego, czy był pomysł kontynuacji?

– Wiesław Weiss zrobił też „Białą księgę Kultu”. Trochę inaczej pisał o płytach, piosenkach. Określał zarys historyczny płyt, było coś o każdej piosence. Ta książka jest aktualizowana. Kolejne płyty były dodawane do następnych wydań albo robione jako suplement do książki. Natomiast pierwsza pozycja skończyła się na przełomie wieków.

„Ostatnia płyta” z roku 2021 miała nie być ostatnim wydawnictwem zespołu?

– Miała nie być ostatnią płytą, ale na razie nic się nie kroi, że będzie następna. Dwa nowe utwory pojawiły się na składance, ale to na razie wszystko. Teraz gramy koncerty, a jest ich w tym roku dużo. Lider ma też inne projekty, kilku z nas też. Jak to może wyglądać w najbliższym czasie…?

Czy Ty również jeszcze gdzieś grasz?

– Zaprzestałem. Myślę, że to już wiek taki, że nie ma co się rozdwajać. Miałem w Zielonej Górze zespół Jakoś To Będzie (2007–2016), graliśmy punkowe covery, wydaliśmy płytę.

Wcześniej grałeś też w Kryzysie i Brygadzie Kryzys – obydwa zespoły zapisały się na trwałe w historii polskiej muzyki, choć nie w jej głównym nurcie. W obydwu spotykałeś się z Robertem Brylewskim. Jak go wspominasz jako muzyka i jako człowieka?

– Muzyk otwarty na wszystko, bardzo twórczy. Przez to, że nieobliczalny, w sensie pozytywnym, to interesujący. Jak wiedział, że Jakoś To Będzie gra w Warszawie, wchodził do nas na scenę z melodicą i coś dogrywał, mimo iż aranże były inne, niż mu znane i znacznie pozmieniane. A jak nie grał, to brał słomkę i strzelał nabojami zza wzmacniacza. Performer. Jako człowiek – dobry lider i dobry człowiek po prostu.

Z Brygadą wystąpiłeś na Staniku’94 w warszawskim Remoncie. Wtedy Stopę (grał tego dnia z Voo Voo) zastąpił Szczota. Czy to był ostatni koncert drugiej edycji zespołu?

– Nie jestem pewien, czy potem mieliśmy okazję zagrać jeszcze. Nie mam kronikarskiego zacięcia, nie pamiętam.

Kontakt z Tomkiem Lipińskim (drugi z liderów Brygady Kryzys)?

– Raczej nie mam. Obserwuję go, ale jakoś nie mieliśmy okazji się spotkać.

Przez lata mieszkałeś w Warszawie, od jakiegoś czasu jesteś mieszkańcem Zielonej Góry. Jak znajdujesz stolicę dzisiaj, szczególnie jej architekturę?

– Czasami jestem zaskoczony tym wszystkim, co spotykam. Czuję się jak w wielkim europejskim mieście. Wszystko się zmienia. Rejony, gdzie mieszkałem, ul. Sokołowska – pojawiły się nowe budynki. Jeżdżę do Warszawy, bo rodzina – syn i mama. Tu jest też siedziba zespołu, próby, nagrania. Na dłuższą metę jednak męczy mnie – jest to tak duże miasto i to tempo życia. Wolę Zieloną Górę – mniejsze miasto, inny rytm i do lasu niedaleko.

Dzięki za rozmowę!

Rozmawiał, dopisywał w nawiasach i fotografował: Wojciech Grzesik